www.eprace.edu.pl » stosunki-polsko-zydowskie » Obraz stosunków polsko-żydowskich w okupowanej Warszawie » Stosunki między Polakami a Żydami w świetle dzienników, pamiętników i listów

Stosunki między Polakami a Żydami w świetle dzienników, pamiętników i listów

Solidaryzowanie się i pomoc

Agresja Niemiec na Polskę spowodowała zjednoczenie społeczeństwa polskiego, w tym także Żydów, w walce przeciwko wrogowi. Jak pisze Mary Berg: „mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy pomagali bronić stolicy. (…) Żydzi i chrześcijanie stali ramię przy ramieniu i walczyli o swą ojczystą ziemię”140. Przedstawiciele narodu żydowskiego walczyli w Wojsku Polskim. Powstawały żydowskie organizacje opiekuńcze, zajmujące się ofiarami wojny w dzielnicy, szukające schronień dla bezdomnych. Powstał Komitet Społeczny przy Gminie Żydowskiej, zajmujący się sprawami dotyczącymi obrony kraju. Bund utworzył Żydowski Komitet Robotniczy Samopomocy Społecznej. Zbierano pieniądze na polską armię, manifestowano, uczestniczono w patriotycznych nabożeństwach, zarówno w kościołach, jak i synagogach. Obie narodowości jednoczył wspólny wróg, obrona kraju, niepewność jutra. Ringelblum o tym okresie pisał: „Nagromadzone materiały mówią o przełomie w nastrojach ludności polskiej, która na krótki czas wyzwoliła się z zarazy antysemityzmu”141. W lutym 1940 roku Aron Chaim Kapłan notuje w swoim dzienniku: „Podczas ogólnonarodowego nieszczęścia świadomość obywatelska jeszcze bardziej się wzmogła. Każdy uważał, że jego bliźni ma też prawo do życia”142. Nie przewidywano, że wkrótce okupant dokona drastycznego rozdzielenia obu narodów.

W pierwszym okresie wojny zmieniła się sytuacja społeczeństwa żydowskiego w Polsce. Chociaż najpierw Niemcy uderzyli w Polaków, głównie inteligencję, to rozpoczęły się także upokorzenia i prześladowania Żydów. Kapłan notuje: „Od razu po zajęciu Polski Niemcy zaczęli się stroić w piórka opiekuna narodu polskiego, który broni go przed Żydami. (…) Społeczeństwo polskie, znajdujące się na skutek katastrofy narodowej w bardzo głębokiej depresji, było głuche na agitacje wroga. (…) Wspólny los zbliżył oba narody”143. Potwierdzić to może relacja Ringelbluma, odnosząca się do represji, jakie stosował okupant w stosunku do Żydów: „Adwokat endecki, który głosował [kiedyś] za aryjskim paragrafem, jest teraz dumny ze skreślenia go z listy [adwokatów] za zatrudnianie aplikanta Żyda”144. Kapłan przekonany był o silnej więzi obu narodów, przez co Niemcy jeszcze gorliwiej musieli podejść do ich rozdzielenia. Nikt jednak nie spodziewał się takiej postaci mającego nadejść rozwiązania kwestii żydowskiej. Polskie ugrupowania nacjonalistyczne, o antysemickich poglądach, kontynuowały głoszenie swojej linii programowej, spodziewając się po wojnie powrotu do dawnej sytuacji. Również z takim założeniem prawicowe partie postulowały emigrację Żydów do Palestyny, jednak nie poprzez przemoc i współpracę z okupantem. „Nie należy pozwolić się podszczuwać przez wrogów, którzy chcą siać nienawiść między narodami”145 – pisał Ringelblum, zdając sobie sprawę z siły hitlerowskiej propagandy. Stopniowo jednak Niemcy wprowadzali coraz bardziej drastyczne ograniczenia praw i swobód ludności żydowskiej, wreszcie zamknięto ją w getcie i poddano eksterminacji. Polacy i Żydzi nie dzielili już wspólnego losu, tak jak to było w początkach wojny. Oddzielono od siebie oba narody, stosując propagandę, przemoc i fizyczne bariery. Organizowano antyżydowskie zajścia, często z udziałem dzieci. Jak pisze Ringelblum „biorą w nich udział młodzi, dziewięcio-, dziesięcioletni chuligani. (…) Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo”146. Podobną sytuację opisuje Bryskier. „Zorganizowano gawiedź uliczną do wystąpień antyżydowskich – mówi. - Rozbijano i rabowano sklepy w biały dzień pod okiem umiejących utrzymać porządek żandarmów niemieckich. Sprawców oczywiście nie chwytano, ale wyciągnięto, jak się później okazało, perfidny wniosek, że dla ochrony życia i mienia żydowskiego należy społeczeństwo polskie od żydowskiego odseparować”147. Angażowano też polską policję. Jak pisze Czerniaków „dowiedziałem się o uchwale, że przekraczający granicę ghetta Żydzi będą rozstrzeliwani w żydowskim areszcie przez polskich policjantów”148. Wszystkie te działania miały obie narodowości skierować przeciwko sobie.

Pomimo takiej sytuacji, wiele osób w pierwszych latach wojny decydowało się na pomóc swoim żydowskim krewnym, przyjaciołom, znajomym. Była to pomoc spontaniczna, dyktowana sumieniem, życzliwością. Warto przytoczyć zdanie Ringelbluma, który stara się obiektywnie naświetlić stosunki między dwiema narodowościami w swoim eseju. Jednym ze stwierdzeń jest ciekawy pogląd, że „o ile Żyd miał w rodzinie polskich krewnych, mógł liczyć na ich pomoc, nawet jeśli rodzina ta składała się z samych antysemitów. Polscy antysemici nie uznawali rasizmu, o ile chodziło o ich krewnych czy znajomych”149. Dowodem mogą być zapiski, sporządzane przez Żydów tamtego okresu. O takiej sytuacji wspomina Ringelblum, po zamknięciu getta: „Pierwszego dnia wielu Polaków przyniosło chleb dla swych żydowskich znajomych i przyjaciół, było to zjawisko masowe”150. W przechowywanych w Archiwum Ringelbluma notatkach, które wyrażają stanowisko pisarzy polskich pochodzenia żydowskiego, czytamy: „każdy kupiec, inteligent czy grupa społeczna ma swojego Polaka – Dobroczyńcę, który mu ułatwia, pomaga, umożliwia przetrwanie, przytrzymuje go przy życiu czy wegetacji”151.

Leon Guz mówi o życzliwości mieszkańców Mińska Mazowieckiego, którzy podawali wodę zgromadzonym na rampie stacyjnej Żydom, oczekującym na wagony towarowe, mające ich wywieźć na śmierć152. Wspomina też polskiego kolejarza, który wyrwał go z otępienia, gdy zrezygnowany i załamany, pewien śmierci żony, wyszedł z kryjówki i stał w pobliżu stacji, chcąc dołączyć do transportu i podzielić jej los. „Uciekaj, głupcze – krzyczał. Pod wpływem jego słów i gestykulacji odruchowo się cofnąłem – opowiada - i nagle wróciły wszystkie normalne reakcje ściganego zwierza”153. Guzowi udało się zbiec. Dalej w swoim dzienniku opowiada o pomocy Stanisława Koperki, człowieka zupełnie obcego, nadzorcy z Nasycalni, o którym miał początkowo nienajlepsze zdanie. „Wyraził z miejsca gotowość pomożenia mi – mówi Guz. - Oddalił się i po pewnym czasie wrócił z jedzeniem, wyrażając żal, że zostaliśmy oszukani przez niemieckiego inspektora Nasycalni. Prosił, aby mu wybaczyć (…)”154. Koperka przynosił autorowi do kryjówki żywność i słowa otuchy. Zdobył też dla niego wiadomości o żonie. Załatwił mu przyłączenie do grupy pracujących Żydów. „Powiedział, że nie należy upadać na duchu, lecz walczyć o swoje życie do końca – mówi Guz. - Wręczył mi 23 złote (więcej nie posiadał), życząc mi wszystkiego dobrego”155. Była to pomoc bezinteresowna. Wspomina on również polskiego policjanta, dzięki któremu udało mu się skontaktować z żoną, przesyłając jej wiadomość. Człowiek ten „zapewnił mnie, że za dzień lub dwa będę razem z żoną. Żałuję – mówi dalej – że nie spytałem go o nazwisko i że nie mogę w bardziej konkretny sposób odnotować jego szlachetnego postępowania”156. Taki rodzaj pomocy, według autora dziennika, był jednak rzadko spotykany u Polaków. W innym miejscu mówi „(…) gdziekolwiek spojrzeć, widzi się nieżyczliwych ludzi. Wiem, że piszę te słowa pod wpływem rozgoryczenia, że w rzeczywistości sprawy przedstawiają się inaczej. Najlepszym tego dowodem była bezinteresowna pomoc, z jaką się dotychczas zetknąłem”157. Warto wspomnieć tutaj osoby, którym autor dziękuje za okazane wsparcie. Wśród nich znajduje się pani Teresa, czyli Apolonia Przybojewska, która stała się Niemką przez przyjęcie Volkslisty przez jej rodziców. Zaopiekowała się dzieckiem Guzów, potem umieściła je w domu podrzutków. Pomogła w wynajęciu domu po stronie aryjskiej, w którym mogli się ukryć. Było to możliwe dzięki państwu Smagom, którzy dali Alicji Guz oryginalną metrykę urodzenia. Rymarz z fabryki „Rudzkiego”, gdzie Leon się ukrywał, przynosił mu jedzenie, zrobił też buty dla żony na miarę. Lekarz, Olgierd Mackiewicz, opiekował się autorem dziennika, gdy ten zachorował na tyfus oraz umożliwił jego żonie poród w prywatnym zakładzie położniczym. Zgodziła się na to Zofia Sienkiewicz, właścicielka tego zakładu, która przy całej operacji narażała własne życie. Przez jakiś czas małżeństwo ukrywało się również w mieszkaniu u Janiny Kucińskiej. Byli też inni, bezimienni, którzy udzielili im pomocy, a których nazwisk autor nie był w stanie zanotować.

Mary Berg również przywołuje podobne przypadki. Przebywając na Pawiaku ze swoją matką, w październiku 1942 opowiada: „Dziś dostaliśmy paczkę od naszej przyjaciółki, gojki, Zofii K. (…) W tym oceanie nędzy, w jakim żyjemy, pociechą jest znaleźć ludzi serdecznych”158. Mąż kobiety, jak mówi Berg, ryzykując własne życie ukrywał przez jakiś czas ją i jej siostrę w swoim mieszkaniu, przewiózł je również z Łodzi do Warszawy.

Świadectwem udzielania pomocy Żydom przez Polaków jest cała korespondencja Wandy Lubelskiej do przyjaciółki. Wynika z niej, że dzięki uczynności wielu osób dziewczyna miała możliwość kontaktu ze znajomymi ze strony aryjskiej, a przy tym załatwienia wielu spraw. „Dostaliśmy od Ciebie paczkę i nie wiemy doprawdy, jak za nią podziękować – pisze do Zety. – (…) dostaliśmy również skrzypce Mamusi, która bardzo dziękuje tym wszystkim, przez których ręce przeszły, nim do nas doszły”159. Z listów wynika, że przyjaciółka zaproponowała Wandzie spieniężenie biblioteki ojca Lubelskiej, na co rodzina się zgodziła. Ze sprzedanych książek mieli otrzymywać pieniądze na przeżycie. Jednak dwa miesiące później dziewczyna zrezygnowała z tego pomysłu. Książki z biblioteki ojca, które zbierał od jej urodzenia, okazały się zbyt cenne. „Myśl o tym, że posiadamy taką rzecz, upodabnia nas bardziej do ludzi ucywilizowanych, bo mam wrażenie, że powoli tracimy cechy podobieństwa z nimi”160 - pisze. Prosi jednak o sprzedaż ozdoby na suknię, która teraz jest bezużyteczna oraz o załatwienie innych spraw. W jednym z listów pyta: „czy mógłby jeden pan przez Ciebie i Twego sąsiada przesłać mnie pieniądze co pewien czas i to w ten sposób, że dostarczyłby Ci ich do domu, Ty zaś dałabyś je Twojemu sąsiadowi”161. Z korespondencji można wywnioskować, że przyjaciele Wandy załatwiali dla niej więcej podobnych spraw, a koleżanki pomagały w nauce, przesyłając aktualne materiały. Trudno pominąć wielokrotne i wylewne przeprosiny za sprawianie kłopotu oraz podziękowania. Zawiera je każdy list. Lubelska pisze: „(…) tak mi przykro w ogóle o cośkolwiek prosić, a zwłaszcza Ciebie, która tyle już dla nas zrobiłaś. Wybacz mi proszę to wszystko”162. To tylko jedna z wypowiedzi. Podobnie jest z przeprosinami. Za przykład może służyć fragment: „Dziś możemy jedynie powiedzieć »Bóg zapłać«, kto wie, czy jutro nie będziemy mogli się za nią odwdzięczyć? Ten dług honorowy, oby można było jak najprędzej spłacić! (…) dług, który ja, nie moi Rodzice, ani nikt, winnam spłacić”163. Wanda z trudem i wahaniem przyjmuje pomoc, nie chcąc obarczać nikogo swoimi sprawami. Codzienność getta zmusza ją do tego. Wspomina również o znaczeniu samych listów od Zety. Każde słowo jest dla niej jak balsam, pozwala utrzymać kontakt z dawnym otoczeniem, z koleżankami ze szkoły. „Bardzo bym Ci była wdzięczna za list – pisze – poza tym błagam każdą po kolei o parę słów, a otrzymuję je tak rzadko. Gdybyście wiedziały, czym te Wasze słowa zza muru, z Żoliborza, są tu dla mnie, zamkniętej w tym podwójnym więzieniu!!!”164.

Korespondencja mogła też uratować komuś życie. Fogelman pisze o akcji przekazania listu z Pawiaka osobie, znajdującej się po stronie aryjskiej. „Biorę od niego liścik – narażając przy tym głowę – relacjonuje – i posyłam kilka razy swojego zaufanego Polaka z garażu (…). Postanawiamy szykować ucieczkę z Pawiaka”165. O znaczeniu listu pisze też Guz: „zbliżył się do mnie znajomy Polak z Mińska Mazowieckiego, wręczając mi bochenek chleba i karteczkę”166. Był to list od teściowej, informujący o miejscu pobytu jego rodziny.

Przynoszenie żywności, ubrań oraz wiadomości dla Żydów to formy pomocy, o których także wspominają piszący. Na przełomie 1941 i 1942 roku wyszło zarządzenie, nakazujące oddanie wszystkich wyrobów futrzanych Niemcom. Wobec niego postępowano różnie. Jak pisze Guz, Żydzi „zmierzali do swoich znajomych, Polaków. Niektórzy oddawali futra na przechowanie”167. O takiej sytuacji pisze też Czerniaków: „został uwięziony za futra, które oddał na przechowanie polskiemu oficerowi policji, który też został aresztowany”168. Polakom powierzano też majątki, interesy, przedmioty, ważne dokumenty. „Polska inteligencja trudni się handlem, pośrednictwem, ratowaniem żydowskich mebli, szmuglem”169 – pisze Ringelblum. W obronie majątku żydowskiego stanął członek spółdzielni mieszkaniowej w okresie przesiedlenia Żydów do mającego powstać getta. Pisze o tym nieznana autorka, która była świadkiem rozmowy w spółdzielni. Ponieważ Żydzi masowo zrzekali się mieszkań na korzyść Polaków za śmieszne sumy, ustanowiono przepisy zabraniające im składania takich deklaracji. Mężczyzna, zwany „panem z miasta”, podważał zasadność przepisów, kierując uwagi do członka spółdzielni. Na co ten „w podnieceniu mocno odpowiada: »Jeżeli pan ma już podpisaną deklarację, każę ją natychmiast wycofać. My takich jak pan w Spółdzielni nie chcemy mieć. U nas nie ma Żydów i nie-Żydów, u nas są członkowie Spółdzielni. Na żadne nabieranie członków nie pozwolimy«”170.

Pomagający pochodzili z różnych warstw społecznych. Byli wśród nich zarówno inteligenci, jak i robotnicy. Działali przedstawiciele różnych zawodów, a więc urzędnicy i kolejarze, lekarze i pielęgniarki, prawnicy, literaci, księża i siostry zakonne. Większość nie należała do żadnego ugrupowania politycznego, jednak byli także członkowie skrajnych partii. Pomagali więc zgodnie ze swoją ideologią komuniści, jak i socjaliści, a nawet nacjonaliści. Pomoc musiała być zakonspirowana, dlatego ogromna część osób pozostała bezimienna.

Jednym ze sposobów udzielenia pomocy Żydom było umożliwienie im ucieczki, załatwienie kryjówki czy dokumentów, potrzebnych do przetrwania poza gettem. Ponieważ, jak wspomniałam, ludność żydowska stanowiła wysoki odsetek mieszkańców Warszawy oraz całej Polski, nie było możliwości ukrycia wszystkich. Najłatwiej było, gdy obywatel żydowski miał tzw. dobry wygląd, znał obyczaje polskie, posługiwał się płynnie językiem. Wtedy istniała szansa, że nie zostanie rozpoznany i może uchodzić za Polaka na fałszywych papierach. Największe szanse miała więc grupa Żydów zasymilowanych, mieszkających od lat w Polsce, uważających się niejednokrotnie za jej obywateli, którzy tylko według zasad ustaw norymberskich zaliczani byli do Żydów. Ponadto trzeba przypomnieć, że za udzielanie jakiejkolwiek pomocy, w tym danie noclegu, pożywienia, pomocy finansowej czy handlowania, groziła Polakom kara śmierci. Nie było tak w żadnym innym okupowanym kraju zachodnioeuropejskim. Polaków rozstrzeliwano, palono, gazowano w obozach. Zarządzenia te wymienia Ruta Sakowska i pisze: „Możliwości ukrycia się w masie Polaków dla większości Żydów nie istniały; (…) Tylko jednostki mogły niepostrzeżenie zniknąć w otoczeniu polskim, natomiast zakonspirowanie setek tysięcy ludzi – choćby z warszawskiego getta, nie mówiąc o milionach w całym okupowanym kraju – było oczywistą utopią”171. Badaczka wyróżnia dwa okresy, na które można podzielić rozpatrywanie zagadnień, związanych z pomocą narodowi żydowskiemu. Pierwszy to okres eksterminacji pośredniej, do której można zaliczyć część wyżej opisanych, bezinteresownych przejawów pomocy. Drugi zaczyna się wraz z pierwszym wysiedleniem do Treblinki. Zmienia się zarówno charakter, jak i cel, którym staje się ocalenie jak największej ilości osób. W tym okresie powstaje Rada Pomocy Żydom.

Jeśli mowa o tej organizacji, nie można pominąć istnienia jej poprzedniczki, Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom (TKPŻ), których cele były jednakowe. 27 września 1942 roku, przy współpracy Delegatury Rządu na Kraj oraz wielu działających ugrupowań, powstał komitet, zwany Komisją Pomocy Społecznej dla Ludności Żydowskiej lub Społecznym Komitetem Pomocy Ludności Żydowskiej. Powstała też nazwa konspiracyjna, Komitet im. Konrada Żegoty172. Nazwą TKŻP zwykło się określać organizację już po jej rozwiązaniu. W skład weszli członkowie Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, Stronnictwa Demokratycznego (SD), Polskiej Organizacji Demokratycznej (POD), Frontu Odrodzenia Polski (FOP), Związku Syndykalistów Polskich („Sprawa”). Współpracowały więc ze sobą dwa środowiska: katolickie i demokratyczne. Otrzymywały dotacje od Delegatury, jednak okazały się one niewystarczające i spóźnione. Po dwóch miesiącach działalności, TKPŻ rozwiązano. Jednak nie można lekceważyć jej znaczenia jako pierwszej takiej organizacji, dotowanej ze skarbu państwa.

4 grudnia 1942 roku powołano Radę Pomocy Żydom (RPŻ). Było kilka wersji nazwy tej organizacji, jednak najważniejsze były kryptonimy, którymi się posługiwała. Rada Żegoty, Rada Opieki Żegoty, Główna Rada Opieki Żegoty, czy też po prostu „Żegota” – nazwa ta wpisała się na długo w działalność konspiracyjną. Określano nią potem już nie tylko działania RPŻ, ale także każdą akcję pomocy Żydom, jeśli nawet nie była związana z tą organizacją. W skład RPŻ weszli przedstawiciele SD, POD, FOP, „Spraw” oraz Polskiej Partii Socjalistycznej - Wolność, Równość, Niepodległość (WRN). Ze strony żydowskiej byli to Adolf Berman z ŻKN oraz Leon Feiner z Bundu173. Działalność finansował rząd w Londynie, zbierano też pieniądze od społeczeństwa polskiego i żydowskiego w kraju i za granicami. Dodatkowo ŻKN i Bund dostawały fundusze od światowych organizacji żydowskich. Prekerowa przywołuje zakres działań RPŻ, ogłoszony w piśmie do Pełnomocnika Rządu: „Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć zarobkowych jako podstawy egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich rozprowadzanie (…)”174. Powstały referaty: mieszkaniowy, terenowy, dziecięcy i lekarski. Pomoc objęła Żydów, zakwalifikowanych do tej narodowości na podstawie ustaw norymberskich. Rada stanowiła zbiór przedstawicieli tworzących ją organizacji, który miał sterować akcjami grup zorganizowanych oraz wielu osób indywidualnych. W marcu utworzono organ pośredniczący między Delegaturą a podziemiem żydowskim. Był to Referat Żydowski DR (RŻ), w skład którego wszedł pomysłodawca organu, kierownik Witold Bieńkowski, Władysław Bartoszewski (FOP), będący jego zastępcą, sekretarka i łączniczka Bogna Domańska oraz główna łączniczka Wanda Muszyńska. Oprócz pośredniczenia w przekazywaniu funduszy RPŻ, zażaleń, postulatów i pism do Delegatury oraz zapewniania łączności między RPŻ a podziemiem, RŻ inicjował też własne akcje. Raportował o sytuacji w kraju do rządu w Londynie i wydawał biuletyn informacyjny.

Jedną z działaczek konspiracji, łączniczką ŻKN, była Basia Temkin-Bermanowa. W swoim dzienniku opisuje wiele akcji, przeprowadzanych przez tą organizację. „Niemcy biesili się, wymyślali coraz to nowe zarządzenie, ale nim jeszcze weszło w życie, znajdowano już wcześniej dziesiątki sposobów, aby je obejść – pisze autorka. - Wymagało to oczywiście wielkiego sprytu i odwagi, (…) wówczas, kiedy robili to ideowcy, różni urzędnicy ewidencji i biur meldunkowych czy niektórzy administratorzy. Wiem, że wielu z nich przypłaciło życiem swoją działalność”175. Sama z mężem, po ucieczce z getta potrzebowała schronienia. Zetknęła się z bardzo życzliwym przyjęciem przez nieznaną wtedy kobietę. Jak opowiada „pani I[rena Kurowska] spytała, o co idzie, a dowiedziawszy się, że o danie nam schronienia, powiedziała: proszę do mnie. Gdy spytano, czy wie, o jakich ludzi idzie, odpowiedziała, że jej to nie obchodzi, lecz jeśli nie mają schronienia, przyjmie ich”176. Ze strony aryjskiej Bermanowie prowadzili działalność, wyrabiając kennkarty, fałszywe dokumenty, załatwiając mieszkania, wspomagając ludzi materialnie. Czynnie współpracowali z Polakami. Spośród bardzo wielu opisów takich działań, warto przytoczyć kilka, pokazujących różnorodne sytuacje. „Wiem o wypadkach, – pisze Bermanowa – kiedy lekarze, zdaje się ze szpitala Przemienienia Pańskiego, bardzo się narażali, lecząc chorych mężczyzn, których służba szpitalna (…) chciała zadenuncjować”177. W innym miejscu opowiada: „Mamy tu generalną dostawczynię prowiantu i różnych rzeczy, sklepikarkę z Klaudyna, która oprócz innych ma tę zaletę, że przyjmuje »górale«”178. Działalność konspiracyjną obrazuje następujący przypadek: „On przybył pierwszy do Warszawy – relacjonuje autorka – zostawiając żonę u jakiejś zaprzyjaźnionej polskiej rodziny, skontaktował się z nami i pomogliśmy mu materialnie, przenocował u nich jedną noc (z tego powodu stracili mieszkanie), znaleźli nocleg na parę dni u jakiejś krawcowej, potem pomogliśmy mu wyrobić papiery”179. W takich działaniach brało udział wiele osób, spośród których nie wszystkich można teraz zidentyfikować. Było też wiele przypadków, kiedy ratowani, a czasem przyczyniający się do pomocy nie wiedzieli, że jest ona organizowana przez RPŻ.

W zapiskach Żydów z czasów okupacji można odnaleźć przykłady ukrywania Żydów przez Polaków. „Była pewna liczba wypadków, gdzie rodziny polskie udzielały schronienia uciekinierom, mimo straszliwego terroru i sypiących się donosów – mówi Adolf Berman. - Podobno 8 rodzin polskich w Sródborowie zostało rozstrzelanych za udzielenie gościny Żydom”180. Anna Grasberg prowadziła dziennik od 25 sierpnia do 4 września 1942 roku oraz korespondowała z getta z nieznaną kobietą, u której ukrywała się jej córka, Rika. Z listów wynika, że kobieta ta udzielała Annie pomocy. W pierwszym, datowanym na 30 sierpnia 1942 roku, stwierdza: „Pani kłopoty z tego wynikłe stanowią dla mnie troskę nieprzerwaną”181. W kolejnym, z 6 września, Anna prosi: „Pragnęłabym ogromnie, by Rika, Mama i ja byłyśmy razem, gdzieś na wsi, gdziebym mogła wykonywać byle jaką, najcięższą bodaj pracę. Czy nie wie Pani nic o takich możliwościach? Wiem, że są, że jest ich nawet sporo. (…) Proszę mi darować ten list i tę nową prośbę”182. Nie wiadomo, jak potoczyły się dalsze losy Anny, czy kobieta znalazła jej dom na wsi. Z listów jasno jednak wynika, że ktoś po stronie aryjskiej udzielał pomocy, dając schronienie córce Rice. Również Wyleżyska odnotowuje formę pomocy, jakiej udzielała dzieciom pewna kobieta „dawniej nieprzychylna Żydom, może właśnie dlatego, że jej matka była z pochodzenia Żydówką, obecnie roztacza opiekę zarówno materialną, jak i moralną nad nimi. W kamienicy pozwala krążyć dzieciakom, karmi je sama, daje nocleg, ułatwia antydatowanie w późniejszym wieku przyjętego chrztu”183. Ciekawą sytuację opisuje Józef Zysman, który podczas ucieczki z Warszawy przyłączył się do grupy ludzi, żeby nie zostać rozpoznanym jako powstaniec. Podczas wędrówki pomógł starszej kobiecie nieść ciężkie torby. „Kobiecina od razu zorientowała się, że jestem powstańcem. (…) uspokajała mnie - pisze. - W razie czego to niech pan pamięta, że jest moim synem i że zostaliśmy wyrzuceni dzisiaj z Młocin”184. Kiedy spotkali na drodze furmankę, wyznali dwudziestoletniemu furmanowi, że uciekają z Warszawy i idą przed siebie. Jak pisze Zysman: „Młodzieniec przejął się naszym położeniem. Chodźcie do nas, mieszkam na następnej wsi. Umyjecie się, odpoczniecie, zapewne jesteście głodni. Ja was rozumiem, znam takie życie. Byłem również powstańcem”185. Nieznana autorka, której dziennik przechowywany jest w Archiwum ŻIH, odnotowuje przypadek pomocy, udzielonej jej przez obcego człowieka. „W końcu lutego 1943 roku w nocy przeszłam przez mur przy ulicy Franciszkańskiej na stronę »aryjską« - pisze. - Przez ten sam mur górą podano mi mojego czteroletniego synka. Stałam na barkach »aryjskiego« nieznanego przyjaciela i odebrałam dziecko”186. Mary Berg twierdzi: „Niektórzy Polacy, przede wszystkim robotnicy i postępowi inteligenci, często ryzykują własne życie, by ratować swoich przyjaciół Żydów”187. Ringelblum natomiast w sierpniu 1941 roku odnotowuje zjawisko przenoszenia się setek żebraków z getta na stronę aryjską. Jak mówi o jej mieszkańcach: „Przyjmowano ich dobrze, karmiono do syta i często dawano jeszcze produkty. Większość z nich rozpoznawano, lecz mimo to udzielano pomocy, właśnie jako Żydom”188.

Jedną z form pomocy było zwalczanie przez podziemne organizacje szmalcowników, szantażystów i donosicieli. Jak mówi Guz: „Znane mi były przypadki likwidowania takich »szmalcowników« przez ludzi z konspiracji”189. O jednej z takich sytuacji, likwidacji „szpiclówki”, wspomina też Temkin-Bermanowa190. Jednak dowodów na to w dziennikach jest niewiele. Wiadomo teraz, że do sierpnia 1943, kiedy wykonano pierwszy wyrok na szantażystach191, podziemie ograniczało się do potępienia tego procederu na łamach prasy konspiracyjnej. Ogłoszono w sumie kilkanaście wyroków.

Nie wszyscy Polacy decydowali się czy też mieli możliwość czynnej pomocy. Zdarzały się więc przypadki, kiedy jedynie protestowali i manifestowali swój sprzeciw wobec działań hitlerowców. Jedną z takich sytuacji notuje w lutym 1940 roku Kapłan. Zdarzenie miało miejsce w pociągu z Ostrołęki do Warszawy. Do grupy Polaków przysiadła się i wdała w towarzyską rozmowę wykształcona Żydówka. Kiedy zobaczył to hitlerowiec, podszedł i zapytał ją o nazwisko i pochodzenie. „Kiedy usłyszał, że jest Żydówką, spoliczkował ją publicznie, podkreślając na głos, że Żydom nie wolno znajdować się razem z Aryjczykami. Obecny przy tym lekarz polski wyraził swój protest, ale po wszystkim”192. Kolejny przykład można odnaleźć w dzienniku Lewina. „Chrześcijanka na widok wozów ze złapanymi [Żydami] przeklina hitlerowców, nastawia pierś i zostaje zastrzelona. Na Nowym Świecie chrześcijanka uklękła na trotuarze i modliła się do Boga, aby skierował swój miecz przeciwko oprawcom. Uczyniła to na widok zamordowania przez żandarma dziecka żydowskiego193. Zapis ten pochodzi z późniejszego okresu, z lipca 1942 roku. Widać więc, że Polacy nie zawsze okazywali solidarność w stosunku do Żydów przez czynną pomoc, niesienie im ratunku. Czasem wyrażali to słowami czy symbolami, które nie mogły pomóc fizycznie, ale również były zauważane.

Uczucia i nastroje

Warto wspomnieć o uczuciach, jakie Polacy okazywali Żydom oraz nastrojach, jakie według Żydów panowały wśród ludności polskiej. Niejednokrotnie będą to wrażenia subiektywne, nikt nie jest bowiem w stanie stwierdzić, jakie naprawdę uczucia żywi drugi człowiek. Mogą to również być opinie oparte na fałszywej wiedzy. Jednak to właśnie te poglądy były obecne w świadomości narodu żydowskiego w czasie okupacji, niezależnie od tego, czy były słuszne, czy nie. Na podstawie spisywanych wtedy notatek można wyróżnić kilka powtarzających się przekonań. Mówiono więc o współczuciu i solidarności Polaków, o ich obojętności, aprobacie działań okupanta i zadowoleniu z rozwiązania tzw. kwestii żydowskiej, niechęci, wrogości i antysemityzmie. Poniższe przykłady pomogą zobrazować społeczeństwo polskie w oczach Żydów, nie obejmując sfery działań, ograniczając się do wyrażanych poglądów.

W początkach okupacji, kiedy getto było jeszcze otwarte, Ringelblum zaobserwował: „masowe zjawisko: Polacy przychodzili do swych żydowskich przyjaciół do ich nowych mieszkań z paczkami żywnościowymi, z kwiatami”194. Przychodzili też, aby się pożegnać przed zamknięciem getta. W zapisach autorów pojawiają się przykłady współczucia Polaków. Jak notuje Kapłan: „Prześladowania Żydów budziły raczej solidarność i współczucie”195. Zauważa się również postawy obojętne. Rotgeber pisze: „Jedno tylko widać - spokój cmentarny. I pomyśleć, że z Narodem Polskim żyliśmy i cierpieliśmy razem długie długie stulecia! Niespotykana w dziejach obojętność (…)”196. Najczęściej jednak pozytywne postawy przeciwstawiane są negatywnym: obojętności i wrogości. Jak pisze Guz, podczas przemarszu grupy Żydów przez ulicę: „Zauważyłem u jednej osoby, starszego człowieka, łzy w oczach. Inni obserwowali nas z obojętnym wyrazem twarzy”197. W podobnej sytuacji, podczas przejścia przez polską dzielnicę, notuje: „Obserwowano nas z zainteresowaniem. Z niektórych twarzy można było wyczytać smutek i współczucie. Ale wielu nie kryło swego zadowolenia, że taki właśnie spotkał nas los. Taką manifestowaną satysfakcję wyrażali dobitnie, nie krępując się wcale obecnością swoich współziomków. Przykro było tego słuchać”198. W kolejnym zapisie Guz stara się spojrzeć obiektywnie na sytuację Polaków. Znowu stwierdza, że większość Polaków była obojętna. Próbuje jednak wytłumaczyć taki stan rzeczy. „Często na tego rodzaju stanowisko wpływał strach i terror okupanta oraz groźba wysokich kar za udzielanie pomocy Żydom – stwierdza, dodając - Nie brakowało jednak szui, ludzi pozbawionych sumienia, którzy ostentacyjnie wyrażali aprobatę postępowania hitlerowców. (…) Rozumiem, że można mieć zastrzeżenia do Żydów, można ich nie lubić, można być antysemitą, ale, na miłość boską, nie można pochwalać ludobójstwa i do tego jeszcze dokładać swoją rękę”199. Ringelblum również zauważa podobne nastroje. „Nieliczni współczują, większość jest obojętna - pisze. - Niektórzy są zadowoleni i wierzą, że zmusi to Polaków do wyuczenia się handlu”200. Wyleżyńska natomiast notuje: „Jednak w społeczeństwie widoczna niechęć, nawet u współczujących”201. We wspomnianym wcześniej tekście, wyrażającym poglądy pisarzy polskich pochodzenia żydowskiego, można odnaleźć opis stosunku Polaków do Żydów. „Miny przejeżdżających przez getto – rozbawieni, rzucają podochoceni niesmaczne i bezwstydne dowcipy (...) że nareszcie Żydzi doczekali się tego, czego im od dawna już życzyli.(...) Nie wolno - wiemy – generalizować – stwierdzają pisarze - widać często współczujące milczenie, grozę w oczach, nieme wyrazy solidarności. Ale to, co motłoch …, baby, wyrostki, lumpenproletariat … wyrzutki wykształcone w endeckich szkołach - wyrażają to nadaje ton, rani serca, uderza w godność Żyda, któremu nawet tej satysfakcji nie dano, że ma … Polaków przyjaciół i towarzyszy”202. Autorzy zauważają duży wpływ partii nacjonalistycznych, znanych z poglądów antysemickich. Mówi o tym również Rotgeber. „To też niedalekowzroczni prowodyrzy owej naszej N.D. partii zaczęli we wszystkim ich naśladować i przypochlebiać się owemu chytremu, przebiegłemu sąsiadowi – notuje - zapominając już o dawnych tysiącletnich krzywdach, popełnionych na Narodzie Polskim i o niedawno przebytej, długiej 15-letniej politycznej niewoli. Poniekąd naród Polski rycerski i tolerancyjny »przejrzał« niby to naraz i zaczął gnębić Bogu ducha winnych swych wiernych obywateli”203. Kapłan również dostrzega rolę polityki w stosunkach polsko-żydowskich. „Nie znalazł się ani jeden wybitny Polak, który by zechciał pójść na służbę do Niemców - pisze. - (...) Okupant skierował więc swój wzrok na młodzież oenerowską, która była zbliżona do niego ideologicznie. Jak wiadomo, jest to element lekkomyślny, bez odpowiedniej rozwagi politycznej i podatny na podżegającą propagandę wroga. Młodzież ta była poza tym żądna grabieży”204. Wyleżyńska również wspomina o polityce „Szańca”, oficjalnego podziemnego organu ONR, który ukazywał się od końca 1939 roku do początków 1945. Jak twierdzi autorka, pismo „walczy o to, aby w przyszłej Polsce getto pozostało. (...) Sypią się zarzuty w stosunku do Żydów obecne i poprzednie powtarzane z satysfakcją. Przy tym naiwne pytanie: Czego oni nas tak nie lubią? Odpowiadam: boście wy ONR myśleli o odosobnieniu, tylko brak było możności przeprowadzenia”205. Obok wpływu ideologii ugrupowań politycznych na społeczeństwo, Wyleżyńska porusza kolejną kwestię, jaką jest zadowolenie z zaistniałej sytuacji. Część społeczeństwa żydowskiego uważała, że Polacy cieszą się z rozwiązania za nich przez Niemców tzw. kwestii żydowskiej. Świadczący o tym zapis Mary Berg pochodzi z maja 1942 roku. Dziewczyna notuje: „wielu Polaków zarażonych antysemityzmem nie przyznaje, że ich bracia wyznania judajskiego są ich współobywatelami (…) polscy antysemici powiadają: »To dobra sprawa, niech Żydzi siedzą za swoimi murami. Wreszcie w Polsce nie będzie Żydów«”206. Rotgeber również opisuje nastawienie części polskiego społeczeństwa do cierpień narodu żydowskiego. „Żaden głos protestu! – krzyczy - Nawet za murami swego cichego domu. Czuć, że Polacy są w jednym wdzięczni Niemcom, że konkretnie rozwiązał u nich »kwestię żydowską« i że już nie będą mieli potrzeby wracać do tej kwestii. (…) Cicha jakaś radość w sercach! Choć jednej rzeczy się pozbyli!”207. Taki pogląd potwierdza także Wyleżyńska. „Pewni Polacy cieszą się, iż Niemcy zrobili za nich czarna robotę”208 – pisze w dzienniku we wrześniu 1942 roku, po wydaniu odezwy Zofii Kossak, Protest209. Kolejnym potwierdzeniem panowania takiego poglądu jest wypowiedź nieznanego autora z getta warszawskiego. „Tak dawno wałkowana w Polsce i wszędzie, gdzie są Żydzi, kwestia żydowska została w prosty i jakże radykalny sposób rozwiązana - pisze. - Wytępiono Żydów i kwestia żydowska przestała istnieć210. Jak widać, spora część Żydów okupowanej Warszawy żyła w takim przeświadczeniu.

Warto wspomnieć o postawie jednej z grup społecznych. Mary Berg zauważa dwukrotnie pozytywne nastawienie polskich zakonnic. Pierwsza sytuacja miała miejsce na Pawiaku w październiku 1942 roku. Autorka pisze: „(…) nieprzyjemny nastrój antysemityzmu panuje nawet wśród internowanych. Żydówkom stale daje się odczuć, że są obce. Tylko zakonnice znajdujące się w tej grupie bronią ich i potępiają antysemickie uwagi niektórych kobiet. Zakonnice opiekują się dziećmi bez robienia różnicy między Żydami a gojami. Wykazują prawdziwie siostrzaną miłość i chrześcijańskie miłosierdzie”211. Przebywając w obozie w Vittel w kwietniu 1943 roku, Berg opowiada o negatywnym nastawieniu internowanych tam Polaków do przedstawienia, w którym Żydówki miały tańczyć polskie tańce. Koleżanka autorki chciała się wycofać, ale „pewna rozsądna Polka ostrzegła ją, by nie stała się narzędziem bigotów, i wytłumaczyła, że powinna kontynuować swoją pracę. W końcu te same kobiety, które początkowo agitowały przeciw nam, przyszły na przedstawienie i oklaskiwały polski numer (…). Przykro pomyśleć – kontynuuje Berg - że po tylu wspólnych cierpieniach ciągle jeszcze istnieje między nami antagonizm rasowy. W dużym stopniu pociesza nas stosunek zakonnic do żydowskich dzieci. Zorganizowały szkołę, w której lekcje odbywają się po polsku, angielsku i francusku. (…) Duszą tego przedsięwzięcia jest zakonnica z zakonu Les Auxiliatrices, którą wszyscy nazywamy Matką Świętą Heleną. (…) Przy każdej okazji podkreśla swoje współczucie dla prześladowanych Żydów”212. Trzeba zauważyć, że Berg nie różnicuje sióstr zakonnych pod względem narodowości, nie można więc mieć pewności, że były to Polki. Jednak ze względu na miejsce – Pawiak w Warszawie, oraz szkołę, w której uczono miedzy innymi w języku polskim, można przyjąć, że wśród zakonnic, o których mówi autorka, były reprezentantki społeczeństwa polskiego. Inaczej przedstawia się sytuacja z księżmi. Często byli oni wrogo nastawieni. Czerniaków opowiada o spotkaniu z ojcem Popławskim, z którym wcześniej rozmawiał o pomocy dla chrześcijan pochodzenia żydowskiego. „Powiedział, że czuje palec Boży w tym, że go umieścił Bóg w getcie – notuje autor - że po skończeniu wojny wyjdzie z ghetta tak samo antysemitą jak do ghetta przybył, że Żydzi żebracy (dzieci) mają dużo zdolności aktorskich, tak samo są zdolni do udawania trupów na ulicach”213. Rotgeber również wspomina o stosunku jednego z duchownych do Żydów: „(...) Niepotrzebni są nam - uparcie twierdzicie teraz, są nam »niesympatyczni«, jak ks. Radziwił publicznie się wyraził”214. Z tych wypowiedzi wynika, że kler polski nastawiony był do narodu żydowskiego negatywnie. Nawiązując natomiast do sytuacji w więzieniu, warto przytoczyć wypowiedź Wyleżyńskiej, która w lutym 1942 roku pisze: „Jula mówi, że towarzyszki chwaliły sobie Hitlera za stosunek do Żydów. (...) Podobno w getcie znów panuje niechęć do Polaków. (...) hasło wroga czyni postępy. Więc, powtarzam, antysemityzm kwitnie jako w ogóle wszelkie znęcanie się nad bezbronnymi”215. Jeśli chodzi o propagandę okupanta, wspomina o tym Temkin-Bermanowa. Ponieważ działała w konspiracji i pomagała ludziom ukrywać się, do ich mieszkania przychodzili często Żydzi, którzy mogli być rozpoznani ze względu na swój charakterystyczny wygląd. Któregoś dnia, w listopadzie 1944 roku, sąsiadka współlokatorki Bermanów z sieni zapytała ją, czy do niej przychodzą Żydzi. W odpowiedzi usłyszała, że kobieta nie zwraca uwagi na pochodzenie, ale stara się udzielać pomocy potrzebującym. Sąsiadka, zmieszana, odpowiedziała, że „osobiście było jej ogromnie żal, że ona co prawda też nie interesuje się niczyim pochodzeniem ale panowie tu mówią, że to właśnie Ż[ydzi] są winni, że powstanie nie otrzymuje pomocy od aliantów, gdyż Ż[ydzi] nienawidzą Polski i intrygują przeciwko niej na świecie”216. O skuteczności propagandy antyżydowskiej mówi też nieznany autor, przebywający w getcie, który sporo miejsca poświęca nastawieniu Polaków do Żydów. Mur dzielnicy jest nie tylko fizyczną barierą między skazanymi na śmierć, a żyjącymi. Ale pomiędzy nimi również „biegnie inny mur, który jest znacznie trudniejszy do przebycia - to gruby mur obojętności i braku zrozumienia jakim się otoczyli Polacy, przeważnie zupełnie nieczuli na wstrząsającą tragedię przeżywaną przez nas. Niestety, hasła antyżydowskie znalazły tutaj niezwykły posłuch i padły na podatną glebę”217. Ten sam bezimienny autor w jednej z wypowiedzi stwierdza: „W każdym człowieku tkwi bestia i tę właśnie bestię Niemcy potrafili w właściwy im perfidny sposób wydobyć na wierzch i dać jej się wyszaleć. (…) Gdyby nastawienie Polaków wobec nas, gnębionych i prześladowanych na śmierć było inne udałoby się choć znacznej części z nas ocalić, bo niepodobieństwem byłoby wyłowienie Żydów spośród milionowej masy ludzkiej. (…) Drzemiąca zawsze, tuż przed wojną rozbudzona nienawiść do Żyda znalazła pole do wyszumienia się, jakiego by nie wymarzyła najśmielsza fantazja ludzka”218. Podobne zdanie odnośnie stosunku Polaków do ludności w getcie ma Rotgeber. Twierdzi, że społeczeństwo polskie fałszywie usprawiedliwiało swoją bierność. „A teraz - pisze - nie wyciągniecie dłoni pomocy do wiernych swych obywateli, niech giną marnie. Cóż to nas obchodzi, nic i tak nie możemy zrobić, ale przecież to nieprawda!”219. O antysemityzmie może jeszcze świadczyć reakcja na grupę Żydów przejeżdżającą przez miasto. Jak pisze Temkin-Bermanowa: „Wjeżdżamy przez Aleje [Jerozolimskie] na most Poniatowskiego. Ruch mniejszy. Jakaś babina zaczyna się drzeć jak opętana: - Żydy do wody! Żydy do wody!”220. Polacy obawiali się też o swój los. Widząc, co Niemcy robią z ich sąsiadami, zaczęli się zastanawiać nad swoją przyszłością. Jak stwierdza Ringelblum: „[Utworzenie] getta wywołało wśród Polaków wielkie zaniepokojenie, obawiają się, że teraz zabiorą się do nich”221. Zdanie to potwierdza Wyleżyńska. „Antysemityzm kwitnie – pisze - jakkolwiek rozsądek dyktuje: jeżeli z nimi sobie poradzą, przyjdzie na nas kolej”222.

Podsumowaniem może być zapis Ringelbluma. Notuje on: „Panuje u nas pogląd, że antysemityzm znacznie się wzmógł podczas wojny, że większość Polaków jest zadowolona, iż na Żydów polskich spadło takie nieszczęście”223. Chociaż, jak pisze dalej, miał setki dokumentów świadczących o czymś przeciwnym oraz sam został dwukrotnie uratowany przez Polaków, to większość Żydów, prowadzących zapiski w okupowanej Warszawie, było jednak przekonanych o antysemityzmie polskiego społeczeństwa.

Interesy i handel

Stosunki polsko-żydowskie w okresie okupacji w dużej mierze opierały się na handlu. Zarówno przed zamknięciem getta, jak i po jego powstaniu, Żydzi mieli ograniczone możliwości prowadzenia interesów. Mimo to, po zamknięciu dzielnicy, kontakty gospodarcze nie ustały. W dalszym ciągu produkowano dla strony aryjskiej to, co przed wojną. Działały więc tkalnie, manufaktury, garbarnie, kwitł przemysł chemiczny, drzewny i aluminiowy. Produkowano galanterię wełnianą, bawełnianą i skórzaną, a nawet zabawki224. Jednak sytuacja była inna. Ludność żydowska zmuszona została do wyzbycia się majątków, zamiany mieszkań czy ich opuszczenia. Niejednokrotnie swoje dobra powierzali Polakom. Wobec braku możliwości pracy albo płacy nie pozwalającej na utrzymanie się, musieli znaleźć sposoby na zdobycie środków niezbędnych do życia. Nielegalne interesy między gettem a stroną aryjską z przymusu kwitły. Sytuacja była jednak niecodzienna, jedna strona była całkowicie zależna od drugiej. W tych warunkach zachowania Polaków były również różne: od przyjaźni i uczciwości po wrogość i oszustwa. Poniższe przykłady ilustrują sytuacje, jakie miały miejsce w kontaktach między obiema społecznościami.

Jednym z ważniejszych problemów było załatwienie fałszywych dokumentów i mieszkania po stronie aryjskiej. O ile dokumenty pomagało zdobyć często podziemie i znajomi w dobrej wierze, o tyle za mieszkania niejednokrotnie trzeba było płacić ogromne sumy. Ponieważ nie było możliwości pociągnięcia nikogo do odpowiedzialności, nie można było być pewnym, że sumy nie wzrosną z dnia na dzień lub gospodarz nie okaże się oszustem. W zapiskach można odnaleźć wiele przykładów nieuczciwości Polaków. Temkin-Bermanowa notuje: „gospodarze, którzy brali opłatę za mieszkanie wraz z utrzymaniem, przestali jeszcze przed powstaniem dawać jeść swoim nieszczęsnym lokatorom, tłumacząc się rosnącą drożyzną. Nie liczyli się wcale z tym, że ludzie ci wpłacili im komorne z góry, w okresie cen normalnych, teraz zaś – pozbawieni możności ruchu, oddawszy cały zasiłek – nie mają jak i za co kupić nawet suchego chleba”225. Wyleżyńska mówi o wyzysku Żydów, podając przykład pewnego doktora, który „znalazł u dobrej wdowy zimny pokój, za opalenie którego wiele się płaci, dostaje okropne jedzenie, jakkolwiek kosztem jego odważna dama odżywia się z cała rodziną. Sumy za jedną noc dochodzą do fantastycznych”226. Ponadto, jak pisze autorka, papiery dane gospodyni na przechowanie zostały przez nią sprzedane bez wiedzy właściciela, po niskich cenach. Grocher-Żeligowska, odwiedzająca swoją koleżankę, ukrywającą się po stronie aryjskiej, w dzienniku notuje swoje wrażenia. „Oni muszą tu przeżywać piekło - pisze. - Mieszkają z Polakami, a ta Leonowa to jędza kompletna”227. W obszernej relacji opisuje sytuację mieszkaniową Żydów Henryk Bryskier. Jego uwagi dotyczą okresu przebywania ludności po stronie aryjskiej, na tzw. kennkartach. Komorne, pobierane przez gospodarzy za mały pokój lub nawet miejsce w piwnicy czy na strychu, było bardzo wysokie. Do tego dochodziły koszty wyżywienia. Ponieważ Żydzi najczęściej nie mogli sami poruszać się po mieście, sprawy takie jak spieniężanie przedmiotów czy zakupienie pożywienia załatwiali dla nich gospodarze. Bryskier mówi o przymusie korzystania z tzw. usłużności i pośrednictwa. „»Usłużność« ta – pisze – polegała na tym, że rachunki z uskutecznionych zakupów przekładano z nadwyżką sięgającą do stu procent, a w wypadkach zdradzających wyraźną niewspółmierność cen, uciekano częściowo do zarobków na wadze. Gdy w oględnej formie zwrócono uwagę, że cena wydaje się wysoka wzg., że waga wydaje się wątpliwa, gospodarze czując się niby dotknięci, doradzali by każdy osobiście szedł załatwiając sobie sprawy, wiedząc z góry, że projekt taki jest tylko wykrętem (…). Podobnie wyglądało pośrednictwo przy spieniężeniu biżuterii, złota lub osobistych rzeczy”228. Polacy często wykorzystywali sytuację uciekinierów na swoją korzyść, a w miarę pogarszania się warunków w getcie, rosły, jak pisze, ich apetyty. Jeden z autorów, którego nazwisko nie jest znane, przytacza w swoim dzienniku kilka podobnych zdarzeń. Pisze między innymi o pewnej młodej dziewczynie z getta, której rodzice od czterech miesięcy przebywają po stronie aryjskiej. Córka co jakiś czas ich odwiedza i „wraca stamtąd załamana. Rodzicom zabrano wszystko, są na wodnistej zupce i czarnym chlebie. Wyglądają jak widma, wynędzniali i wystraszeni, nasłuchujący ciągle, czy nikt się do drzwi nie dobija. Nie przychodź tu, mówią do córki, zgiń już lepiej tam, gdzie jesteś!”229. Autor opowiada również o znajomej, która mieszka u swego brata i jego żony, Polki. Korespondencja kobiety do męża jest pełna rozpaczy. Żali się ona, że żadne pokrewieństwo nie ma w tym układzie najmniejszego znaczenia, myśli się jedynie o pieniądzach. Zdaniem piszącego dziennik, życie Żyda nie ma żadnej wartości, handluje się nim jak przedmiotem. Uciekiniera wykorzystuje się, wyciąga od niego pieniądze, a kiedy jest bezużyteczny, oddaje w ręce gestapo. Polacy, jego zdaniem, nie mają żadnych skrupułów. Autor nie neguje przy tym istnienia pomocnych i ofiarnych ludzi wśród społeczeństwa polskiego. Podejmuje ocenę ilości takich osób i stwierdza: „żeby osądzić obiektywnie i nie popaść w przesadę w 50% wypadków ustosunkowanie się Polaków do nas jest poniżej godności ludzkiej, krótko mówiąc niecne i zasługujące na potępienie”230. O interesowności Polaków pisze też Rotgeber. Jego zdaniem, chcieli oni na nieszczęściu ludności żydowskiej jak najwięcej skorzystać. „Za grube dziesiątki tysięcy – twierdzi – potraficie się już »narazić« i ukryć bogatego Żyda”231. Członkowie ludności żydowskiej byli zależni od innych także podczas załatwiania takich spraw, jak powierzanie majątku, kontaktowanie się z bliskimi czy przejście przez bramy getta. Tutaj stykali się także z żandarmami niemieckimi i żydowską Służbą Porządkową. Sytuacje takie opisuje Adolf Berman. Pierwsza miała miejsce podczas prowadzenia na Umschlagplatz. Po drodze podjęto ucieczkę. Jak pisze autor: „oficer podszedł do nas, uprzedzając, że za chwilę będzie można przejść, musimy tylko dać dla polskiego policjanta 200 zł i pokazać jakikolwiek dokument. Wręczyliśmy mu pieniądze, po czym w odległości paru kroków za nim przeszliśmy przez wachę”232. Kolejny przypadek dotyczy przejścia na stronę aryjską. „Podchodzimy do pierwszego, jaki się nawinął policjanta żydowskiego i pytamy, czy można przejść – pisze Berman. - Okazuje się, że tak, ale to ma kosztować po 600 zł od »główki«. Decydujemy się momentalnie i wręczamy mu pieniądze. Jegomość znika, a my przez chwilę obawiamy się, że pieniądze »wsiąkły«. Po kilku minutach wraca, krzywi się, słysząc, że nie mamy dokumentów i każe iść za sobą w stronę polskiego policjanta. (…) Policjant polski pyta: »Dokąd?«, a tamten z boku daje mu znać mówiąc: »Załatwione«”233. Żydzi najczęściej musieli płacić za wydostanie się z getta. Łapówki brali także Polacy, członkowie policji granatowej, którzy przymykali oko na przechodzących. Leon Guz opowiada też o sytuacji, w której znajomy Polak, posiadający przepustkę do podróżowania koleją, pomógł jego żonie wydostać się z getta. „Za pewną odpłatą pan ten przeprowadził żonę przez żandarmerski posterunek (wachę)”234 – pisze autor. Widać więc, że pomoc była w większości przypadków opłacana, ale udzielano jej. Jednak jeśli chodzi o załatwianie innych spraw, w dziennikach lat okupacji można odnaleźć przykłady na liczne oszustwa Polaków. Zauważa to Ringelblum: „życzliwi chrześcijanie byli gotowi wziąć pieniądze i odzież dla wysiedlonych. Wyrażali również gotowość dopomożenia w odszukaniu innych wysiedlonych w zamian, naturalnie, za wynagrodzenie w wysokości setek lub tysięcy złotych na odszukanie swych bliskich. Po długotrwałych i kosztownych staraniach – kontynuuje – przekonali się, że wszystko jest wierutnym kłamstwem i że po ich bliskich nic nie pozostało. Wiele razy stwierdzono już, że rzekome wiadomości od krewnych są zwykła aferą, mimo to znajdują się wciąż ludzie, którzy nie mogą pogodzić się z myślą o bezpowrotnym odejściu najbliższych i płacą za każdą wiadomość o nich”235. Widać więc, że często deklarowana życzliwość okazywała się pozorna. Polacy wykorzystywali ograniczone możliwości przebywających w getcie. „Nawet porządni Polacy nie oddają rzeczy wziętych od Żydów [na przechowanie] – pisze Ringelblum. – Żądają pieniędzy za pilnowanie. Inni oświadczają, że zwrócą po wojnie”236. Jak pisze w eseju, Żydów uważano za »nieboszczyków na urlopie« i ocenia, że „w przeważającej większości wypadków, niemal w 95%, nie zwracano ani towarów, ani rzeczy tłumacząc się stereotypowo zabraniem rzeczy przez Niemców, kradzieżą itp.”237. Bryskier pisze także o żerowaniu na robotnikach żydowskich, „co objawiało się w tym, że przyjmując jakieś opłacone zlecenie wyniesienia czegoś z ghetta lub przyniesienia do ghetta, przywłaszczali sobie powierzone im przedmioty lub pieniądze, powołując się na rzekomą konfiskatę wskutek rewizji przy przejściu wachy (…)”238. Żydzi często nie mieli jednak wyboru, musieli zaufać jedynym osobom, które miały możliwość załatwienia ich spraw. Potwierdza to również wypowiedź grupy wspomnianych już żydowskich pisarzy. Panuje według nich równość w interesach, jak mówią: „na ogół Polacy prowadzą interesy solidnie z Żydami i uczciwie, choć – jak dodają – mają zawsze Żydów w reku, bo jakby co to do więzienia. Rzeczy oddane na przechowanie często giną. (…) NAJGORZEJ jest z urzędnikami. (…) Wszyscy mają kieszenie bez dna, apetyty straszne, szantażują przy każdej sposobności, wyciągają łapówki, … ostatni grosz z kieszeni. (.…) O byle co obrażają Żydów, mówią per »ty«, znieważają i pomiatają jak niższym”239. Problem łapówkarstwa jest obecny w wielu zapiskach z czasów okupacji. Było to codziennością, widoczną najbardziej podczas opisanych już prób ucieczek z getta oraz w trakcie szmuglu.

Jak wspomniałam, handel Polaków z Żydami był zabroniony, dlatego po zamknięciu getta szybko znaleziono sposób na wymianę towarów. Szmugiel to transport produktów przez granice getta, odbywający się nielegalnie. Z uwagi na szczególne warunki, był bardzo opłacalny. Różnice cen po obu stronach muru były ogromne, a popyt w getcie nieustający. Mówi o tym Ringelblum, podając przykładowe ceny produktów. „Różnice między cenami w getcie i po »aryjskiej stronie« są następujące: kilo mięsa 7 i 12-13 zł, masło 24 i 27-30 zł, chleb 2,50 zł za kilo i 4 zł, cukier 7 zł i 10 zł”240 – pisze w listopadzie 1940 roku, czyli w początkach rozwoju handlu. Szmugiel sięgał ogromnych rozmiarów. Świadczyć o tym może zapis Czerniakowa z grudnia 1941 roku: „bilans płatniczy ghetta: 1 800 000 zł legalnego przywozu, 30-40 razy tyle szmugiel. Czym te 80 mln miesięcznie pokrywa getto?”241. Można wyróżnić dwa rodzaje tego przemytu: indywidualny i zbiorowy. W tym pierwszym brały udział pojedyncze osoby, które nielegalnie lub legalnie opuszczały getto i przynosiły zza murów różne artykuły. W szmuglu brali też udział ludzie pracujący w różnych instytucjach wewnątrz getta, a także pracownicy elektrowni, telekomunikacji czy kanalizacji, którzy legalnie mogli przekraczać jego mury. Najczęściej jednak zajmowali się tym zatrudnieni na placówkach oraz dzieci. Ci pierwsi mieli możliwość handlowania poza dzielnicą z pracującymi w tych samych miejscach Polakami. Oczywiście, przy wachach byli rewidowani i, jeśli pilnujący nie dali się przekupić, surowo karani w przypadku znalezienia przy nich nielegalnych towarów. Dzieci natomiast, zwłaszcza te mniejsze i najbardziej zwinne, przeciskały się przez szpary w murach i tą drogą szmuglowały towary. Niejednokrotnie były jedynymi żywicielami swoich rodzin. Organizowały się też w większe grupy – gangi, jak je nazywa Berg242. W drugim rodzaju szmuglu brały udział grupy zorganizowane. Był bardziej niebezpieczny, ale też przynosił większe zyski. Często w taką działalność inwestował jakiś przedsiębiorca, który wynajmował pracowników. Przemycano towary hurtowników polskich i żydowskich. Szmugiel odbywał się przez kanały, tunele podziemne czy graniczące ze sobą posesje, jedną po stronie aryjskiej, drugą w getcie, zwane metami. Istniały stałe miejsca handlu, szmuglowano też przez sądy na Lesznie oraz przez wachy i mury. Zdarzało się, że przerzucano przez nie świnie i krowy, o czym pisze Ringelblum243. Aby ta działalność mogła mieć miejsce, potrzebna była współpraca między Polakami i Żydami. Prawie każdy autor poświęca część opisów szmuglowi. Była to codzienność getta, z którą stykać musiał się każdy, żeby przeżyć. Jak pisze Ringelblum, zaczęło się już w przededniu zamknięcia dzielnicy: „Dziś, 26 listopada, w ostatnim dniu, kiedy getto jest otwarte, przyszło wielu Polaków, żeby zakupić towary na Nalewkach i innych ulicach. Wieczorem widziano w tramwajach mnóstwo Polaków z paczkami i walizkami”244. Dalej natomiast stwierdza: „Gdyby Żydzi warszawscy musieli żywić się tylko osiemnastoma dekagramami chleba dziennie, przydzielonymi im oficjalnie, dawno już w Warszawie nie byłoby po nich śladu245. Mówi też o tym Lewin. Większość Żydów utrzymywała się z wyprzedaży swojego dobytku. Autor mówi o represjach, jakie dotykały Polaków za handel, wskutek czego „Skonfiskowano im ogromną ilość sklepów i towarów. Organizują też masowe łapanki (…) Jeżeli Polacy nie kupują, to nie ma komu sprzedać. Spadają ceny wszystkich wartościowych przedmiotów. Nawet po niskich cenach trudno znaleźć nabywców. (…) Z czego Żydzi winni żyć?”246 – zastanawia się Lewin. Szmugiel był więc koniecznością. Anna Grasberg pozytywnie wyraża się o ludziach trudniących się nim. Jak pisze w dzienniku: „Rozmowa per ty, poufałość niesłychana, nie gorsząca zresztą z uwagi na to, że handlem przemytniczym trudni się przeważnie najgorszy element ludzki, rozmaici Antkowie i Jędrkowie z n. Wisły. (…) stosunek raczej lojalny; nie ma chęci oszukania, raczej chęć wzajemnej obustronnie skutecznej współpracy”247. Można powiedzieć, że większość autorów traktuje szmugiel raczej neutralnie. Oczywiste jest, że korzystali na tym handlarze ze strony aryjskiej oraz nabywcy towarów po niskich cenach – Polacy. Mówi się jednak o tym często bez pretensji. „Polacy z przepustkami, albo i bez - przez sądy na Lesznie, czy innymi drogami - dostają się do ghetta, aby z zyskiem sprzedać Żydom żywność lub kupić od Żydów futra, czy zegarki”248 – pisze Hasenfuss. Z kolei Szochur mówi: „Do getta przychodzili Polacy - szmuklerzy i zostawiali nam żywność za pieniądze lub »ciuchy«. Sprzedawaliśmy ostatnie łachy, ostatnie »okryjbiedy« za chleb”249. „Przemycają się na cmentarz dziesiątki Polaków – pisze Grasberg – którzy dostarczają żywność (bułki, masło, jaja, wędlinę, owoce itd.). Zarazem armia przekupniów, którzy nabywają wszystko co się przynosi - więc bieliznę wszelką, odzież, swetry itp. Płacą lepiej niż w getcie, ale marnie; różnica wszakże jest duża”250. Anonimowy autor zapisuje w czerwcu 1942 roku: „Wielokrotnie już widziałem jak młode Polki, prawdopodobnie z okolic podwarszawskich, oraz Polacy - szmuglerzy, podawali w tym miejscu przez mur bańki z mlekiem do ghetta oraz inne artykuły”251. O handlujących kobietach opowiada też Lewin. „Są to młode i starsze chrześcijanki – pisze – które przychodzą wieczorem objuczone workami napełnionymi naczyniami kuchennymi, garnkami, rondlami, miednicami, baliami, patelniami itp. Zahandlowały to w getcie i przemycają przez dziurę albo przez mur na »stronę aryjską«”252. W tych wypowiedziach nie ma goryczy, obwiniania Polaków o taką sytuację. I takie opisy stanowią większość. Jednak część tekstów świadczy o negatywnym odbiorze szmuglu. Mówi się o wyzysku ludności żydowskiej, żerowaniu na niej. Jak pisze Berg: „Wielu Polaków wykorzystuje tę okazję, aby dostać się do getta i kupić drogie karakuły, srebrne lisy i norki po niesłychanie niskich cenach”253. Takich wypowiedzi jest jednak zdecydowanie mniej. Szmugiel stał się normą, codziennym życiem. Dzięki niemu ludność w getcie mogła przetrwać, i tak jest głównie odbierany. Jak pisze Lewin: „Co za emocje przeżywają ci wszyscy szmuglerzy - Żydzi i chrześcijanie. (…) Ileż to razy nadchodzą nagle Niemcy, junacy i agenci niemieccy w cywilu, a ponadto granatowi policjanci, którzy z pewnych względów nie dają się przekupić? Ile zabrano już towaru, ilu również ludzi - Żydów i Polaków - już zginęło?”254. Autor porusza kolejną kwestię, jaką są wspomniane już w innym kontekście łapówki. I tutaj była to codzienność. Ringelblum wymienia wydatki na przykładowy proces wymiany towarów: „Szmugler musi więc przekupić całą czwórkę: polską, żydowską i niemiecką policję, a ponadto cywilnych agentów”255. W innym miejscu mówi o policjantach: „biorą przeważnie podarki, zwłaszcza rękawiczki, pończochy, bieliznę itd., ale nie krępują się także wziąć pieniędzy”256. Nieco szerzej opisuje taką sytuację Stok. „Tu wszystko opiera się na grubych łapówkach – pisze. – Łapówkę bierze i żandarm niemiecki koło wachy, (…) łącznie z żandarmem łapówką dzieli się granatowy policjant polski, który stoi tuż obok, no i oczywiście żydowski policjant, tzw. grajek, który potrafił wejść w kontakt z żandarmem i granatowym policjantem. (…) Opłacić się trzeba też grubo – kontynuuje – wszelakiego rodzaju gestapowcom żydowskim, by nie donieśli”257. Dodaje, że cały ten system nie gwarantuje pomyślnie przeprowadzanych transakcji. Często, mimo łapówek, towar i tak się traci. Trzeba zaznaczyć, że niejednokrotnie szmuglerzy przypłacali ten handel życiem. Przykładem na to może być fragment z dziennika Berg, gdzie pisze o swoim koledze, który „odpowiada także za szmugiel w tej grupie. Gdyby przy kimś znaleziono cokolwiek, zarówno winowajcy, jak jemu samemu grozi kara śmierci”258. Nieznany autor w czerwcu 1942 roku notuje: „Dziś znowu straciło życie 7 Żydów, tym razem szmuglerów. Opowiadają, że Niemcy przyłapali jednego polskiego szmuglera i męczyli go tak długo, aż ten w toku badania wskazał adresy siedmiu żydowskich szmuglerów z Krochmalnej, z którymi utrzymywał stosunki. O godzinie 6 rano Niemcy wyjęli ich wszystkich z mieszkań, zawieźli do bramy na ul. Ceglaną 10 i tam zastrzelili”259. Takie sytuacje zdarzały się codziennie. Zapiski Dawida Fliegelmana również pochodzą z tego okresu. Opowiada on o grupie przemytników, która, usłyszawszy ciężkie kroki po drugiej stronie muru, rozbiegła się. Zostało kilka odważnych osób, ale „polski policjant - on to bowiem ich ścigał - znalazł radę: przez tę samą dziurę, którą transportowano towary, wetknął rękę uzbrojoną w rewolwer i oddał kilka strzałów. Jeden ze szmuglerów został zabity na miejscu”260. Łatwo było więc stracić życie, ale brak handlu skazywał także na śmierć. Dlatego właśnie wielu autorów opisuje, jak zaraz po egzekucji miejsca przemytu na nowo zapełniają się ludźmi. W dzienniku Ringelbluma czytamy: „ogół szmuglerów nie lęka się kul. Jakiś szmugler powiedział swemu znajomemu, że będzie się nadal tym trudnił, gdyż inaczej umrze z głosu. Zamiast powoli ginąć z głodu – lepiej od kuli”261. Szac-Wajnkranc obszernie opisuje, jak wyglądał przemyt zorganizowany. Wspomina tzw. grajków, milicjantów, którzy podejmowali pierwsze kontakty z pilnującymi wachy. „Ach, jak straszny był ten dzień, kiedy rozstrzelano 100 milicjantów za szmugiel – pisze autorka. – A na drugi dzień druga setka obrabiała wachę i znów »szafa grała«…”262

Jak wynika z powyższych wypowiedzi autorów dzienników, szmugiel był wszechobecny i w większości nic nie zarzucano Polakom z tego powodu. Część Żydów miała, owszem, pretensje, że wykorzystują oni sytuację, aby tanio odkupić od zmuszonych do sprzedaży ludzi różne towary. Jednak większość jest zgodna, że bez handlu ludność żydowska umarłaby z głodu. Przemyt obalał bowiem politykę okupanta, zmierzającą do całkowitego oddzielenia getta od świata zewnętrznego, również pod względem gospodarczym. Działania zmierzające do przekształcenia dzielnicy żydowskiej w hermetycznie zamknięty obszar, którego mieszkańcy mają umrzeć śmiercią głodową, zostały udaremnione właśnie przez szmugiel. Można podsumować słowami Ringelbluma: „współpraca polsko-żydowska na odcinku szmuglu jest jedną z najpiękniejszych kart w dziejach stosunków wzajemnych obu narodów (…)”263. Jeśli chodzi o łapówkarstwo, również było ono na porządku dziennym. Brali zarówno Żydzi, jak i Polacy oraz Niemcy. Dotyczyło to głównie służb pilnujących bram getta i porządku. Odmiennie od szmuglu i łapówkarstwa miała się sprawa z innymi interesami, takimi jak przechowywanie majątku czy pomoc ukrywającym się po stronie aryjskiej. Widać wyraźnie pretensje i żal do Polaków, którzy oszukiwali i korzystali z sytuacji. Chociaż wspomina się o Polakach uczciwych, pomagających Żydom, ukrywających ich i narażających własne życie, więcej można odnaleźć wypowiedzi negatywnych.

Jawna wrogość

Mówiąc o stosunkach między ludnością polską a żydowską w czasach okupacji hitlerowskiej, nie można pominąć niechlubnych, wrogich zachowań Polaków, napaści, szantaży i szmalcownictwa, które są obecne w prawie wszystkich zapiskach Żydów warszawskich. Poddawani oni byli, jak wspomniałam, licznym represjom, stosowano wobec nich agresję, bito, poniżano i zabijano. Obok Niemców, w napaściach brali udział również Polacy. Z jednej strony pamiętnikarze mówią o prowokacjach okupanta, o organizowaniu przez niego tych incydentów i przewodzeniu takim grupom. Jednak nie wszyscy byli zdania, że stoją za tym Niemcy. Część Żydów była przekonana, że takie sytuacje wynikają ze stosunku ludności polskiej do nich i tylko ona ponosi za to odpowiedzialność. I tak w maju 1942 roku Berg notuje: „Ostatnio na Chłodnej Polacy jadący ciężarówką ciskali przez mur w szyby wystawowe i okna prywatnych mieszkań kamieniami krzycząc dziko i triumfalnie”264. Jeszcze w roku 1940 Ringelblum w swoim dzienniku pisze: „Na Nowolipiu jakiś Polak lub grupa bandytów zakłuła Żyda na śmierć”265. Opowiada też o innej formie agresji, która miała miejsce wraz z wywózką mebli z żydowskich mieszkań, konfiskatą mebli adwokatów czy narzędzi pracy lekarzy. „Ostatnio chrześcijanie stoją na dworze, wciągają Żydów do bramy i opróżniają im kieszenie”266 – pisze historyk. Niechlubną rolę w zagładzie odegrała polska policja, zwana także granatową czy mundurową. Jej członkowie stali na straży wach, pilnowali także porządku w getcie. Wiele jest opisów ich wrogiej działalności, od łapówkarstwa, o którym była już mowa, po znęcanie się nad Żydami. Warto przytoczyć kilka takich fragmentów. Stosunkowo często o tych służbach wspomina Ringelblum. W lutym 1941 roku notuje: „Policjanci polscy urządzili sobie w styczniu takie oto źródło dochodów: zamykali Żydów, nawet [posiadających] przepustki, i za wypuszczenie brali od nich po 10 zł”267. Kolejny przykład wymuszania pieniędzy ilustruje zapis, pochodzący z listopada tego samego roku, opisujący egzekucję ośmiu Żydów w więzieniu przy ulicy Gęsiej. „Charakterystyczne, że wszystkich ośmiu ludzi złapali policjanci polscy – mówi badacz. – Jedna kobieta zginęła z powodu 100 zł; chciała bowiem dać policjantowi tylko 50 zł, a ten żądał 100 zł”268. Ringelblum przytacza jeszcze jeden przypadek, mówiąc o ofiarności uchodźcy ze Śląska, Epsztajna, który „spędził całą noc na ul. Spokojnej, aby ustrzec uchodźców żydowskich przed wyzyskiem polskich policjantów. Dowiedział się, że chcą oni wziąć po 5 zł od każdej paczki – pisze autor. – Ogółem mieli zagrabić 1500 zł. Obudził polskiego kierownika i zaapelował do jego sumienia. (…) spowodował, że dyrektor antysemita usunął ludzi, biorących łapówki od uchodźców”269. Jednak nie zawsze apele do sumienia policjantów odnosiły skutek. W lecie 1941 roku Ringelblum pisze o żebrakach żydowskich, kobietach i dzieciach, które przedostały się na stronę aryjską i żyły tam dzięki pomocy Polaków. Jednocześnie notuje: „Policja gromadzi ich, bije i przepędza na stronę żydowską. Policja polska nie ma żadnej litości ani dla kobiet, ani dla dzieci. Policja polska jest w ogóle smutną kartą w dziejach [okupacji]. (…) Policjanci granatowi - kontynuuje – zatrzymują wozy na ulicy i wymuszają okup. Wchodzą do piekarń, w których znajduje się niekontygentowa mąka, zachodzą do sklepów i wymuszają grube setki”270. Widząc takie działania, ludność żydowska mogła mieć o tych służbach gorsze zdanie, niż o okupantach. Świadczy o tym zapis Ringelbluma: „Postępują oni z Żydami bezlitośnie, bardzo często o wiele gorzej niż Niemcy. Na przykład na posterunkach [granicznych] są oni często o wiele gorsi i surowsi od Niemców. W policji polskiej jest pewna liczba Volksdeutschów i ci są najgorsi”271 – dodaje. Czasem współpracowano z żydowską Służbą Porządkową. Historyk opowiada o epidemii tyfusu, która opanowała ulicę Krochmalną. „Policja polska i żydowska dokonały tam rozboju wespół z łobuzami – relacjonuje. – Kazali wszystkim opuścić w ciągu dwóch minut mieszkania, a potem zabrali wszystko: pieniądze, produkty, bieliznę itp.”272. Leon Guz również wspomina sytuację, w której granatowy policjant udaremnił szmugiel jego żonie, Alicji, kiedy próbowała wyjść z getta z towarami. „Nie uszła jednak daleko – opowiada – ponieważ polski policjant zwrócił uwagę niemieckiemu żandarmowi na pakunki, jakie żona miała ze sobą”273. Przez tą akcję Alicja musiała zawrócić do dzielnicy. Świadectw napaści, rabunków i wyłudzeń w takiej postaci jest sporo, jednak jeszcze więcej jest dowodów na szantaże i szmalcownictwo.

Szmalc, szmalcownictwo, czy szmalcownik to wyrazy nieistniejące w słowniku języka polskiego. Powstały na potrzeby określania procederu, funkcjonującego w latach wojny i okupacji na ziemiach polskich. Nazwy tej używali wtedy Żydzi, nazywając nią czerpanie korzyści, najczęściej materialnych, od członków ich ludności, przebywających nielegalnie po stronie aryjskiej, pod groźbą donosu do Niemców. Jak wiadomo, od października 1941 roku przejście na stronę aryjską bez przepustki było Żydom zabronione pod groźbą kary śmierci, podobnie jak pomagającym im Polakom. Dawało to okazję na bezkarne, szybkie obrabowanie Żyda przez jednego lub grupę szmalcowników. Człowieka, który wyszedł nielegalnie z getta, można było często rozpoznać przede wszystkim po wyglądzie. W pierwszej kolejności ubiór i aparycja, potem sposób zachowania i wysławiania się, pozwalał na szybkie rozpoznanie członka tej narodowości. Warto zaznaczyć, że, jak mówi Ringelblum, szmalcownika należy odróżnić od szantażysty274. Terenem działania tego pierwszego była ulica, a tego drugiego – mieszkania. Szantażysta obserwował swoje ofiary oraz rodziny, u których się ukrywały. Przychodził do osoby, którą podejrzewał, często w asyście członka policji, i groził wydaniem. Sumy, którymi musiał wykupić się Żyd, były niejednokrotnie ogromne i tylko zamożni mogli sobie na to pozwolić. Większość miejsc pobytu uciekinierów z getta w takiej sytuacji „spalało się” i zmuszeni byli oni szukać nowego lokum. Zdarzało się, że z ulgą wracali do getta. Życie po stronie aryjskiej wiązało się bowiem z nieustającym stresem i napięciem, strachem przed zdemaskowaniem. Najlepszym obrazem wyżej opisanych sytuacji będą fragmenty dzienników, w których, czasem bardzo obszernie, autorzy notowali wiele takich zdarzeń.

Na Żyda, opuszczającego getto lub pracującego na placówce poza jego terenem, przy próbie ucieczki czekało niebezpieczeństwo rozpoznania go przez kogoś ze strony aryjskiej i doniesienia o tym Niemcom. Uliczne szantaże były w tej sytuacji bardzo częste. Mówi o tym Szac-Wajnkranc. „To »szmalcownicy« już stoją na warcie, informują mnie »placówkarze« - pisze autorka. - Przez cały dzień pilnują, aby ktoś z »placówkarzy« nie wyszedł na miasto; jeżeli odważy się to otaczają go momentalnie, aby od niego wydostać pieniądze, a gdy zatrzymany przez nich nie ma dostatecznej sumy, prowadzą go na żandarmerię. Co pewien czas – kontynuuje - prowadzą ofiary na śmierć, żeby uzyskać miano prawdziwych łapaczy Żydów”275. Opis takiego zdarzenia można odnaleźć również u Bryskiera. „Kiedy niektóre typki spośród robotników zorientowali się, że grupowi nielegalnie przeprowadzają Żydów w jedną lub drugą stronę, wpadli na pomysł zdobywania łatwych zysków - pisze. - Mianowicie umawiali się z odpowiednimi kompanami, którzy czekali w pewnej odległości od wachy po polskiej stronie w czasie wracania grup z pracy, a gdy robotnicy się rozchodzili, podchodzono do Żyda zadając »szmalcowe«. (…) – jak mówi dalej autor – Zaliczano nie tylko gotówkę lub posiadanie, szczęśliwie przemycone wartościowe przedmioty, lecz również ubranie i bieliznę oddając swoje umyślnie przygotowane łachy”276. Żydów ogołacano ze wszystkiego, co przy sobie mieli. Zrozumiałe jest więc, że tym trudniej było im urządzić się po stronie aryjskiej. Dlatego niejednokrotnie wracali do gett. Przygody ze szmalcownikami miała również Temkin-Bermanowa, której udało się uciec na drugą stronę wraz z mężem. „Po trzech »szmalcach« - pisze - zdenerwowani i na wpół przytomni, wylądowaliśmy w knajpie na rogu Furmańskiej i Karowej. Ciągle jestem w asyście ostatniego szmalcownika, w którym wyczułam raczej łobuza niż zimnego drania. (…) Spławiłam szmalcownika, bo bałam się dzwonić w jego obecności do osób, których nazwiska trzeba było wymienić. Pożegnał się uprzejmie, zapłacił za mnie telefon (tak!) i wyniósł się”277. Jak widać, były różne rodzaje ludzi trudniących się szantażem. Niektórych z nich Ringelblum nazywa nawet honorowymi. Pisze on: „Otrzymawszy »na wódkę« od żydowskiego klienta, taki »szmalcownik« odprowadza swą ofiarę nawet do domu i ochroni przed napastliwością swych kolegów”278. Kolejną sytuację opisuje Przedborski. Szmalcownictwo nazywa haniebnym objawem rozprężenia moralnego pewnych środowisk polskich. Jak mówi, „w ulicach w pobliżu bram getta śledziły wychodzących gromady wyrostków i nie tylko wyrostków obojga płci i czatowały na chcących »rozpłynąć się« w Warszawie. Przystępowali wówczas do swoich ofiar i grożąc zdemaskowaniem przed Niemcami obrabowywali ze wszystkiego co kto przy sobie posiadał, a bywały wypadki że kobiety zaciągnięte w zaułki były gwałcone, nie mając możności bronienia się wołaniem o ratunek. Są to niezbite fakty”279 – stwierdza. Autor porusza dwie ważne, nowe kwestie, czyli udział dzieci i młodzieży w szmalcu oraz wykorzystywanie kobiet. Powyższy fragment to kolejny dowód na bezsilność w obliczu ataku. Chciałabym również przytoczyć bardzo obszerny fragment, opisujący ucieczkę Adolfa Bermana wraz z żoną, Basią Temkin-Berman, z getta. Jest on nieco inny od przywołanego już zapisu autorki, zdecydowanie bardziej szczegółowy. W opisie tym zawartych jest wiele aspektów dotyczących tego zagadnienia. Jednym z nich jest wygląd uciekiniera i jego rozpoznanie przez szantażystę, a także uczucia, jakie przeżywa. Można również zobaczyć różne typy szmalcowników – od dzieci począwszy, poprzez grupy zorganizowane, na „uprzejmych” skończywszy. Opis Bermana czyta się jak mini-reportaż, ma bardzo dynamiczną akcję i interesujące opisy. Myślę, że ten fragment jest reprezentatywny, pokazuje, jak wyglądała droga uciekinierów z getta na stronę aryjską. Po przejściu przez bramy dzielnicy, autor notuje: „Staramy się nie chodzić szybko, aby nie zwracać uwagi, ale zdajemy sobie sprawę, że wyglądamy dziwacznie. Zgrzani, zziajani, czujemy, jak nam żyły pulsują na skroniach, bez kapeluszy, palta w ręku czujemy, że nas obserwują i chcielibyśmy się schować do mysiej dziury, dokądkolwiek, aby choć na chwilę odetchnąć i ochłonąć, ale obawiamy się wejść do bramy, chcemy jak najdalej usunąć się od przeklętej wachy. Zastanawiamy się, czy by nie wsiąść w tramwaj, ale i tego boimy się. Wreszcie, wahając się, skręcamy w Wronią, przechodzimy do Chłodnej i nagle czujemy, że ktoś za nami idzie. Wytrąceni z równowagi niepotrzebnie zaczynamy iść w stronę Żelaznej, gdzie jest wacha. Wtem ze wszystkich stron obstępuje nas chmara wyrostków w wieku 14-16. Jest ich ok. 10, zaczynają nas szarpać ze wszystkich stron i wołać, że już idą do wachy, żeby nas oddać Niemcowi, jeżeli się nie wykupimy. Twarze ohydne, typowi »bezprizornyje«, większość dziewczyn, te są najkrzykliwsze i najbardziej agresywne. Najśmielsi wyszarpują nam teczki, pozostali rzekomo pokrzywdzeni wołają: »Pocoście im wszystko oddali? Teraz dajcie nam forsy, bo już idziemy po Niemca«. Wciągają nas do bramy, wydobywamy pieniądze (paręset złotych) i zaczynamy dzielić. Nie starczy dla wszystkich, bo co raz zjawiają się nowi. Chcą żonie wyrywać torbę, zapewniamy, że jest pusta i jakoś ją zostawiają. Za to wyciągają jej z rąk płaszcz, a jedna z dziewczyn ściąga z palca pierścionek. Chcemy go zatrzymać, zapewniamy, że jest mało wart, pamiątka, nic nie pomaga. Jeden z chłopców wrzeszczy, że nic nie dostał, ale my już na wierzchu nie mamy żadnych pieniędzy i jakoś wyrywamy się bandzie. (…) – Dalej autor pisze – Słyszymy za nami liczne kroki. Skręcamy w Zielną, zrównywa się z nami dwóch młodzieńców o podejrzanych gębach i szeptem mówią: »Do bramy!« - Wchodzimy do bramy, zjawia się jeszcze kilku i pierwszy żąda 500 zł. Podchodzimy na półpiętro, na górze słychać, jak dozorca zamiata schody, banda nawołuje, żeby się spieszyć. Wyciągamy z bocznej kieszeni kilkaset złotych i schodzimy na dół, a tu zjawił się jakiś nowy jegomość, nieco starczy, z teczką w reku, o wyglądzie szpicla i niby sprawdza, co się tu dzieje. Tego przestraszyliśmy się najbardziej. Oczywista, stawka musi być podwyższona, bo trzeba się z nim podzielić. Zjawiają się jeszcze jakieś ciemne typy i kończy się na wyłudzeniu poważnej sumy. W zamian proponują nam, że nas mogą odprowadzić, dokąd chcemy, ale obawiamy się dalszych szantaży z ich strony. (…) Wybiegamy z bramy. Po chwili podchodzi do nas jakiś chłopiec i mówi: »Za panem pies idzie«. Przez Świętokrzyską przechodzimy Marszałkowską do Jasnej i tu znów, przy rogu dołącza się do nas dwóch wyrostków, z których jeden o typowo kryminalnej, zapijaczonej twarzy, szeptem mówi do nas: »Proszę iść za mną na Królewską 1«. W pierwszej chwili mieliśmy wrażenie, że to któryś z poprzedniej bandy uprzedza nas, aby iść w jakimś dogodniejszym kierunku i pytamy: »Czy panowie byli przed tym w bramie?«. Ale juz po chwili orientujemy się, że to nowy szantaż, tym groźniejszy, że nic nie mówią o pieniądzach, a tylko ciągną nas w kierunku jakiegoś domu na Królewskiej. Przypuszczamy, że tam mieści się jakaś ekspozytura gestapo, czy coś w tym rodzaju. Tym razem my proponujemy wejście do bramy, a oni pozornie się boczą. Wreszcie oznajmiają nam swój warunek: »Dwa tysiące złotych, ani grosza mniej«. Powiadamy, że już tyle nie mamy. Jeden się gorączkuje, drugi go uspokaja i mityguje. Wyciągamy z kieszeni resztkę pieniędzy (było jeszcze ponad 1000 zł). Targują się z nami przez kilka minut, co chwila grożąc Królewską, ale w końcu biorą pieniądze i uspokajają się. Pytamy ich, czy to już koniec szantażu, czy nikt za nami nie pójdzie. Dają słowo honoru, że już nie; nawet ten z pijacką gębą stara się nas uspokoić. Mamy wrażenie, że to taki łobuz, z którym po »zgodzie« można mówić. I sami mu proponujemy, żeby nas kawałek odprowadził, żeby uniknąć dalszych szantaży. Okazane zaufanie pochlebia mu. (…) ten z pijacką twarzą mówi z dumą, że jest konfidentem i wie, co go po wojnie czeka. (…) Grzecznie prowadzą nas aż na Powiśle, wreszcie żegnają się uprzejmie i życzą powodzenia”280.

Kolejnym polem działania szantażystów były mieszkania i kryjówki, w których przebywali Żydzi. Narażeni byli oni na denuncjacje ze strony sąsiadów, gości wizytujących gospodarzy, przechodniów na ulicy czy sprzedawców w sklepach. Często, jeśli nie posiadali tzw. dobrego wyglądu, w ogóle nie wychodzili z ukrycia, a wszystkie sprawy załatwiali dla nich Polacy. Jednak zdarzało się, że na fałszywych kennkartach wynajmowali mieszkanie, a nawet podejmowali pracę. Wtedy również byli narażeni na donosy. Kilkakrotnie wspomina o tym Guz, mówiąc o ludziach: „którzy czynnie wspomagali Niemców, wydając im ukrywających się Żydów”281. W innym miejscu również stwierdza, że byli tacy, „którzy napotkanych Żydów w polskiej dzielnicy oddawali w ręce Niemców. Smutne to, ale prawdziwe. Trudno się z tym pogodzić”282 - dodaje. O sąsiadach szmalcownikach opowiada Berg, której koleżanka, Dita, znalazła schronienie u polskich przyjaciół ze strony aryjskiej. Niestety „musiała się wyprowadzić w pośpiechu, bo inny Polak, sąsiad, poinformował gestapo, że udzielają oni gościny Żydom. Dita W. będąc amerykańską obywatelką miała prawo przebywać po stronie aryjskiej, ale chcąc oszczędzić przyjaciołom przykrości, przeniosła się do hotelu”283. Problem donosów w połączeniu z nieuczciwością Polaków, wynajmujących Żydom mieszkania, opisuje szerzej anonimowy autor. Opowiada on, jak „pewien zamożny Żyd został przyjęty do swego przyjaciela - Polaka, który był dokładnie poinformowany o jego stanie majątkowym, bo sam przenosił mu kosztowności i pieniądze z getta do siebie. Po kilku dniach pobytu tego Żyda po aryjskiej stronie, do mieszkania jego wdarli się bandyci w maseczkach, domagając się wydania całego majątku, o którym byli dokładnie poinformowani. W pewnej chwili jednemu z opryszków usunęła się maska i napastowany z przerażeniem poznał w nim swego przyjaciela i gospodarza. Ten skonfundowany zabił go na miejscu”284. Jak widać, przyjaciele okazywali się często oszustami i współpracownikami szmalcowników. To samo zagadnienie porusza w notatkach Bryskier. Również pojawia się problem nieuczciwości gospodarzy. „Gdy zwęszono, że chowający się posiada przy sobie gotówkę – mówi – zdradzano ich pobyt, umożliwiając pewnym osobnikom szantaż, w którym po cichu partycypowano. Wychodzono z założenia, że lepiej jednorazowo zdobyć większą sumę, aniżeli »kapaniną« ciułać przez szereg miesięcy. (…) gdy zaistniał szantaż – kontynuuje – mieszkańcy po wykupieniu się, w obawie ponownego zjawienia się »szmalcowników« uważali swoje mieszkanie za »spalone«, czemprędzej je opuszczali, wszystko pozostawiając, udawali się do innego miejsca pobytu, które w wielu przypadkach było z góry upatrzone i mimo niekorzystania z niego – opłacane. Opuszczane w tych okolicznościach mieszkanie, opiekun wkrótce zajmował, stając się automatycznie posiadaczem wszystkiego. Mnożące się podobne wypadki spowodowały powrotną falę Żydów do ghetta. (…) traktując przebywanie poza ghettem jako zło konieczne”285. Autor porusza kolejne ważne kwestie. Pierwszą jest wspomniany już problem oszustwa ze strony dających schronienie, którzy niejednokrotnie współpracowali ze szmalcownikami. Druga to tzw. spalenie mieszkania. Lokum, które zostało wykryte raz, nie mogło być w dalszym ciągu wykorzystywane. Dlatego Żydzi musieli natychmiast się wyprowadzić. W podobnej sytuacji znalazła się Temkin-Bermanowa. Podczas wizyty w jednym z mieszkań, została uprzedzona „że jest to lokal niebezpieczny, bo nad nim mieszka szpiclówka, która poprzednich lokatorów, polit[ycznych], wsypała i [oni] zginęli”286. Uciekinierzy jednak zaryzykowali i zostali, a szczęśliwie dla nich donosicielka została wkrótce zlikwidowana. Poruszono także wspomniany już problem powrotu do getta. W obliczu szerzącego się szmalcownictwa, nad ucieczką zastanawia się nieznana autorka. „Wobec mnożących się coraz bardziej faktów szantażów pociągających za sobą utratę życia – pisze – lub w najlepszym razie mienia danych osobników - Żydów, zaczynam bardziej sceptycznie spoglądać na tę wątpliwą furtkę z naszego piekła, jaką miało być pryśnięcie za murek”287. Pojawia się też problem kary śmierci dla osób w jakikolwiek sposób pomagających Żydom. Szmalcownictwo było więc jednym z narzędzi okupanta w walce z ludnością żydowską. „Odważni Polacy – pisze Berg – którzy ryzykują życie ukrywając Żydów uratowanych z getta, często są denuncjowani przez antysemickich chuliganów i dlatego inni są odstraszani od wykonywania tego ludzkiego obowiązku wobec naszych wymęczonych ludzi”288. Bryskier porusza kwestię pochodzenia szmalcowników, określając ich mianem „miejscowych drani”. Pisze: „Wizyty Niemców, składane w mieszkaniach żydowskich, nie były sprawą przypadku; adresy wskazywali przeważnie tutejsi Volksdeutsche, lub też inni miejscowi dranie, którzy przymilali się okupantowi w nadziei otrzymania drobnego łupu, lub jakiegoś świstka papierowego, dającego problematyczną ochronę osobistą. Przy okazji rabowali oni dające się ukryć przedmioty - na własną rękę”289. O tym, że ludzie trudniący się tym zajęciem stanowili margines społeczeństwa, można przeczytać też w innych zapiskach. Leon Guz mówi: „Niestety, rozpowszechniła się instytucja »szmalcowników«, ludzi pochodzących przeważnie z nizin społecznych, których głównym »zajęciem« było wyszukiwanie ukrywających się Żydów. Za milczenie żądali haraczu”290. Temkin-Bermanowa, ukrywając się w mieszkaniu po stronie aryjskiej, z niepokojem oczekiwała najścia szmalcownika, który wcześniej „udawał agenta i przeglądał dokumenty, w których był zapisany nasz adres. Na szczęście – pisze – chamisko nie doczytało się adresu, a może był to typek specjalizujący się tylko w szantażach ulicznych”291. Kolejny przypadek denuncjacji opisuje Ringelblum. Po niej, jak mówi: „przyszli do łódzkiej rodziny w sprawie waluty i złota. Dowiedzieli się, że mąż jest na zebraniu Komitetu Domowego. Zastali tam 100 osób. Wszystkim zabrali pieniądze”292. Z demaskowaniem ukrywających się Żydów można było się spotkać w różnych miejscach. „Kiedy siedziałem u Mende – pisze Czerniaków – weszła jakaś polska panienka lat 16-18 z oświadczeniem, że w jej domu mieszka chrzczona Żydówka”293. Na donosy narażeni byli także szmuglerzy. Mówi o tym Guz. „Ryzyko było początkowo niewielkie, dopóki, oczywiście, ktoś usłużny – przeważnie po stronie polskiej – nie zadenuncjował o tym policji granatowej lub żandarmom niemieckim”294. O kolejnej grupie, szmalcownikach-tragarzach, opowiada Ringelblum. Sytuacja miała miejsce jeszcze przed zamknięciem getta. „Słyszałem dziś – pisze – że większość tragarzy na Nalewkach to donosiciele, chodzą w ślad za kupcami niosącymi paczki i denuncjują ich. Ci, którzy nie szpiclują, zdychają z głodu. Wydarzył się taki oto przypadek: Wziął 100 zł za powstrzymanie się od donosu, a po godzinie przyjechał samochodem i zabrano wszystko”295. Z żalem i goryczą o szmalcu mówi Rotgeber. Po obwieszczeniach o każe śmierci za ukrywanie Żydów, notuje on w dzienniku: „Setki, tysiące agentów tajnych, policjantów, miłośników łowów owego zwierza - Żyda, snują się po ulicach i domach, węsząc gdzie i co się da. Nierzadko słychać krzyki na ulicach, Triumfują! Złapano Żyda! W takich to warunkach zewnętrznych znajdujemy się”296 – podsumowuje.

Jak widać, opinie większości ludności żydowskiej o ludziach ze strony aryjskiej, były bardzo często negatywne. Jednym z najszerzej opisywanych zagadnień było właśnie szmalcownictwo. Widać, że było ogromnym problemem przetrwać po stronie aryjskiej, właśnie z powodu donosicieli. Problem nie zniknął po likwidacji getta, nadal szukano Żydów i donoszono na nich do władz niemieckich. Jednak trzeba podkreślić fakt, że ludzie, trudniący się tym procederem, rekrutowali się z tzw. nizin społecznych, jak wspominają niektórzy autorzy. Stanowili też, wbrew pozorom, nieznaczny odsetek społeczeństwa. Pisze o tym Prekerowa: „Trudno powiedzieć, ilu szantażystów grasowało w Warszawie, bez wątpienia nie stanowili oni więcej niż promile jej ludności”297. Trzeba się zgodzić z autorką, że mimo to ich działania wywierały niewspółmiernie duże szkody. Ponadto, poza nielicznymi wyrokami, byli bezkarni. Wywierało to wielki wpływ na społeczeństwo żydowskie. Niejednokrotnie po zetknięciu się z przykładowym szantażystą, człowiek wyrabiał sobie na tej podstawie zdanie na temat ogółu ludności polskiej. Same teksty dzienników z tamtego okresu pokazują, jak ważne miejsce w życiu Żydów zajmowała ta kwestia. Obok niej na porządku dziennym były czynne napaści i upokorzenia, których sprawcami byli najczęściej Niemcy. Jednak również Polacy napadali na Żydów, czy to z inspiracji hitlerowców, czy zgodnie z własnymi tylko przekonaniami. Jednak ta agresja była zauważana i wpływała na odbiór ogółu polskiego społeczeństwa przez ludność żydowską.

Nie ma dziennika, pamiętnika czy listu, w którym autor nie wspomniałby w jakikolwiek sposób o stosunku Polaków do Żydów. Część tekstów opisuje różnorodne postawy ludzi, dając szerszy obraz życia współczesnych. W niektórych dziełach widać tendencje sprzyjające Polakom, starające się tłumaczyć sytuację, argumentować. Inne wypowiedzi są pełne żalu i goryczy, pokazują subiektywne opinie ukształtowane przez znane danej osobie wydarzenia. Celem było pokazanie właśnie tych wrażeń, przeświadczeń, w jakich żyła ówczesna ludność żydowska.



komentarze

Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.